czwartek, 11 grudnia 2014

Bernard Cornwell, 



Nieprzyjaciel Boga 




cykl: Trylogia Arturiańska, t. 2




 Wydawnictwo:   Erica 
 Data wydania:   2010 r.
 ISBN:    9788362329007 
 liczba str.:   520
 tytuł oryginału: The Enemy of God
 tłumaczenie:   Jerzy Żebrowski
 kategoria: powieść historyczna 





(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/68063/nieprzyjaciel-boga/opinia/7156538#opinia7156538   )   



Zacznę od stwierdzenia, że u Cornwella nie ma zaskoczenia. Pisarz pisze powieści historyczne najwyższej próby, i bardzo dobrze, bo literacką pisaninę tego pisarza, po prostu chcę się czytać. Teraz zabieram się za recenzowanie drugiego tomu Trylogii Arturiańskiej. Właściwie to jest kontynuacja tego co mamy w poprzednim tomie.  Krajem rządzi  król Artur, choć jak się dowiadujemy od narratora Derfla, właściwie ta postać, trwają spory naukowe, czy król Artur był postacią historyczną, czy tylko legendarną,  królem nigdy nie była,  bowiem król Artur reprezentował, jako regent najpierw małoletniego króla Mordreda, a potem niezdolnego do sprawowania władzy, tegoż samego króla, ponieważ Mordred był ułomny nie tylko fizycznie, bo to żaden dramat, ale przede wszystkim psychicznie. Król Mordred miał po prostu nierówno pod sufitem i władzę w kraju musiał przejąć nieprzyjaciel Boga. 


Kim był nieprzyjaciel Boga? Tu na zdrowy rozum nasunie się cała gromada słówek z łaciny kibolskiej, co oni jakiemuś demonowi władzę oddali? Nic z tych rzeczy, tak chrześcijanie nazywali księcia Artura, bo po pierwsze sam był poganinem, a po drugie, miał powody chrześcijan nie lubić, bo wyznawcy "jedynie słusznej wiary" robili bajzel w kraju, siali, zamęt, chaos. Interesowały ich dogmaty wiary, a nie czy jest porządek w kraju. Porządku to oni chcieli, tyle, że rozumieli to opak, po inkwizytorsku, najpierw przerobimy na kapcie ludzi, którzy do wiary przekonani nie są, a dopiero potem zadbamy o ład w kraju. W sumie "mądrzy" to oni byli, z doprowadzenia kraju do ruiny cieszą cię tylko wrogowie Brytów Saksonowie, którzy chrześcijan "uwielbiali". Z tego co ja się orientuję plemiona Saksońskie na wyspach przyjęły chrześcijaństwo jakieś 300 lat później, najpóźniej w zachodniej Europie, więc w tym czasie końcówka V w. nie mieli czego tam szukać, chyba, że zależało im na męczeństwie, bo tylko to mogli zyskać. Gdyby książę Artur był taki jak oni, zrobiłby raz dwa porządek i byłby spokój, ale że był księciem dobrym tolerancyjnym, dbającym o ład i porządek w królestwie, dzięki czemu właściwie wszelkie religie mogły być swobodnie wyznawane, nawet jeżeli tworzyło to zagrożenie dla kraju, bo przywódcy chrześcijan byli nierozważni. Król Artur załatwił kościołowi paru świętych męczenników, ponieważ chrześcijanie stanęli po stronie rebelii sprzymierzonego króla Lancelota, który chciał przejąć władzę w Dumnonii, największym królestwie Brytów. A więc mamy tutaj sporo intryg politycznych, wojny, negocjacje pokojowe, zbrodnie, dokonywane w imieniu słusznej/niesłusznej sprawy. Mamy też wszelkie możliwe kalkulacje polityczne. Bo chociażby książę Artur był dobrym politykiem, genialnym kreatywnym strategiem politycznym, nie tylko wojskowym. Gdyby nie był, nie tyle poganinem, co raczej sceptykiem religijnym, praktycznie stanowiłby ideał chrześcijańskiego władcy. Bo rządząc królestwem kierował się naprawdę wartościami uniwersalnie uważanymi za dobre. Przypomina trochę cesarza Rzymskiego Marka Aureliusza, książę Artur niczym cesarz filozof, cenił pokój, tyle, że o ten pokój cały czas walczył z mieczem w garści. Było nie było tych dzikich Saksonów trzeba było tłuc ile wlezie. Artur był na tyle charyzmatycznym i genialnym wodzem, że mimo olbrzymiej przewagi wroga, potrafił z nimi walczyć i wygrywać. Jak się domyślamy z narracji Derfla, gdy zabrakło wielkiego księcia, za kilkadziesiąt lat,jeszcze za życia wielkiego wojownika, wiernego towarzysza księcia Artura, po królestwach Brytów, rdzennych mieszkańców Brytanii niewiele zostało. Kraj nazywany jest teraz Anglią, od jednego z plemion saksońskich.

 
Podobnie jak w pierwszym tomie, dowiadujemy się sporo o tym, że mamy tu do czynienia z ludźmi, którzy funkcjonują, żyją, radzą sobie z trudami dnia codziennego na gruzach cywilizacji Rzymskiej. Londyn, niegdyś stolica jednej z prowincji Imperium Rzymskiego, to w momencie, kiedy rozgrywa się akcja, to zapyziałe miasteczko, więcej tu walących się ruin, niż czegokolwiek innego. A więc mamy upadek cywilizacji w sensie dosłownym, akweduktów, dróg rzymskich, niektórych miast, nikt nie remontuje, ani nie buduje nic nowego, bo ludzie zatracili cenną wiedzę i wynikające z nich umiejętności, a więc z czasem wszystko się rozwala. 


A więc mamy tu przejście od starożytności do średniowiecza. To co jest starożytne się wali, a to co jest średniowieczne, powolutku się buduje. O ile w kwestii kończenia i rozpoczynani epok, można zastosować jakąś umowną datę, to o tyle w kwestii mentalności ten proces jest o wiele dłuższy. 


Bohaterowie trylogii arturiańskiej mają jakby dwie mentalności, mentalność starożytna jest jeszcze bardzo silna, bowiem ludzie rozpamiętywali jak było tu w Brytanii za Rzymian, ale też Ci sami ludzi nabywają stopniowo nabywają mentalności średniowiecznej. Ten proces jest niezwykle ciekawy. Z jednej strony mamy tolerancję religijną, spadek po poprzedniej epoce, a z drugiej, brak tej tolerancji, którą proponują fanatyczni chrześcijanie, w myśl zasady, albo jesteś z nami, lub przeciw nam. Tego w żaden sposób nie da się pogodzić. Bardzo ciekawe jest, już średniowieczne podejście do władzy. W starożytności cesarz był bogiem, umieszczany był w panteonach wszystkich religii. W średniowieczu wiadomo, wszak Bóg jest jeden, tak więc król jest w kimś rodzaju kapłana, bo ma moc daną od Boga. Król różni się tym od zwykłego kapłana, że kapłan zajmuje się tym wszystkim co jest związane z religią, a król ma rządzić w imię Boże, bowiem jest boskim pomazańcem. Mimo, że sporą część Brytów jest jeszcze poganami, to stosunek do władzy królewskiej mają średniowieczny, chrześcijański. Podobnie jest też z miłością, w starożytności dopuszczalne były związki poligamiczne, a im bliżej średniowiecza, to jedynie słuszne stają się związki monogamiczne. Okres przejściowy to próba połączenia tych sprzeczności. Chrześcijaństwo brutalnie tępiło związki z wieloma partnerami. Ciekawy jest też stosunek do czarów starożytności magia była dopuszczalna, była czymś dobrym i pożytecznym, a w chrześcijańskim średniowieczu czary tępiono jako objaw pogaństwa lub herezji. Mamy chrześcijańskich druidów czarowników, to jakieś dziwne zombi. Oczywiście druidowie pogańscy mają się dobrze Merlin nadal jest ważną osobistością, którą szanują również chrześcijańscy wrogowie. To wszystko jest bardzo ciekawe, że ludzie przygranicznych epok zawierają w sobie dwie mentalności niemal sprzeczne ze sobą. Mentalność ludzi starożytnych długo będzie silna, bo młode pokolenia jeszcze są indoktrynowane i socjalizowane w świecie starych wartości, i do tego sukcesywnie dokładają wartości wynikające z nowej epoki. Tutaj Cornwell w niezwykle ciekawy i intrygujący sposób prześledził ten proces transformacji mentalnych u swoich bohaterów. 


Książkę warto przeczytać, i kontynuować dalej czytanie tego cyklu powieściowego, ja się zastanawiam, co tam w ostatnim tomie autor powypisywał. 


Zdecydowanie warto przeczytać.

 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz