sobota, 20 grudnia 2014

Eugeniusz Dębski,



Hell -p



cykl: Moherfucker, t. 1 



 Wydawnictwo: Piaskun  
 Data wydania: 2014  ( promocja książki  )
 ISBN:    9788393914500
 liczba str. : 336
 tytuł oryginału:   ----------
 tłumaczenie:  ----------- 
 kategoria: fantastyka


(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/242566/hell---p/opinia/22826749#opinia22826749    )    


Wydawnictwo Piaskun, wydawca książki.: 

http://www.piaskun.com.pl/





Książka Eugeniusza Dębskiego zatytułowana „Hell-p” otwiera trzyczęściowy cykl „Moherfucker”, ja bym to określił, że jest to mieszanka fantastyki, horroru, i coś w rodzaju satyry polityczno – obyczajowej. Z jednej strony mamy dwóch gliniarzy Kamila Stocharda i Jerry’ego Wilmowsky’ego, dwaj Polacy, tyle, że jeden z nich ma amerykańskie obywatelstwo ściga podejrzane demony, które upodobały sobie szczególnie miejsca kultu religijnego. Mamy też tutaj tajemniczą, satanistyczną sektę, czcicieli tychże demonów. Zadaniem głównych bohaterów jest zrobienie porządku. 


Nazwa cyklu mówi wszystko, autor ma swego rodzaju obsesje na punkcie moherowych babć, które swojego idola, ojca dyrektora Rydzyka obdarzają niemal hagiograficznym kultem. Oczywiście w ostatnio pisanej recenzji książki „Castus ignis i nawiedzający sny”, autorstwa Karoliny Andrzejak pisałem, że literatura jest od tego, żeby pisarsko odtwarzać rzeczywistość w krzywym zwierciadle stosując nawet pewne przejaskrawienia. Jednak mimo wszystko pewne granice tzw. dobrego smaku powinny obowiązywać. W końcu było nie było mamy do czynienia z literaturą, a samo to pojęcie do czegoś zobowiązuje zarówno pisarzy, jak i czytelników. Tutaj czytelnik odnosi wrażenie, że granice padły, że dla autora istotna nie jest sama akcja książki, tylko kwestia, jak tu przy okazji dokopać moherom, a więc ludziom, którzy myślą inaczej. Nie chodzi tu wcale o mój osobisty pogląd na sprawę, ale raczej pewne granice w dyskursie społecznym. Np. w piosence „Moherowe berety” zespołu Big Cyc, te granice mimo wszystko nie padły, a wręcz można bardzo przewrotnie powiedzieć, że słowa tej piosenki nadały tym ludziom rysu pewnej tożsamości ideowej, bo oni sami o sobie mówią, że są moherowymi beretami i że są z tego dumni. A więc widocznie można wyrazić swój pogląd na sprawę w taki sposób, żeby nie urażać innych tam gdzie wcale nie zachodzi taka potrzeba. Przyznacie zapewne mi rację moi drodzy czytelnicy, że jakikolwiek przekaz kulturowy powinien docierać do wszystkich uczestników tejże kultury i nie dzielić odbiorców na lepszych i gorszych. Wynika z tego, że ta granica jest śliska i nieuchwytna, ale ona jednak istnieje, a w związku z tym warto ją uszanować. 


O akcji książki można powiedzieć, że z typowo technicznego punktu widzenia jest ona poprawnie rozpracowana, książkę czyta się dobrze i szybko. To całkiem dobra rozrywka na jeden czy kilka zimowych wieczorów. Jest łatwa, lekka i przyjemna. Autor ciekawie rozpracował swoich bohaterów literackich. Ale jest też niekonsekwentny w tym, że robi z Kamila Stocharda, funkcjonariusza ABW, prawdziwego twardziela, geja i domaga się tolerancji dla tak wykreowanej postaci, a tej samej tolerancji odmawia innym, twierdząc, że są głupi i słabi, i wszelkie możliwe diabelstwa tam się pchają. Gdy tymczasem z punktu widzenia ludzi wierzących właśnie wiara dodaje sił, i pozwala przegnać precz moce diabelskie. Po prostu siły psychiczne, fizyczne, witalne, duchowe, i inne mogą mieć różne proweniencje i warto, żeby sam autor to dostrzegł. 


Książkę można przeczytać.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz