wtorek, 2 grudnia 2014

Gregory Benford, 



Zagrożenie Fundacji 


cykl: Fundacja, t. 3




Wydawnictwo:  Dom wydawniczy Rebis
Data wydania:   2001 r.
ISBN:     837120809X
liczba str.:  450
tytuł oryginału:  Foundations Fear
tłumaczenie:   Piotr Hermanowski
kategoria; fantastyka, science fiction 




(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/60091/zagrozenie-fundacji/opinia/19121789#opinia19121789    )  





Cykl „Fundacja” można czytać na dwa sposoby, jeden, jak ja to robię zacząć czytelniczą zabawę od „Preludium Fundacji”, a drugi zaczynać czytanie tak jak to było pisane przez Asimova. Jeśli przyjąć tą drugą metodę czytania, książka Gregory’ego Benforda, a także dwie  Grega Bear’a i Dawida Brina, stanowią oddzielną trylogię inspirowaną twórczością Asimowa. Z tej racji, że ja jednak przyjąłem metodę czytania od „Preludium Fundacji”, przyjmując tą metodę czytania, ta trylogia, jest elementem całości cyklu „Fundacja”. Po prostu panowie Benford, Bear, Brin zajęli się szczegółowymi losami Hari’ego Seldona. A więc  jest to swego rodzaju retrospekcja. Powrót do tego co już było? Czy warto rozpracować jeszcze raz te motywy?  Moim zdaniem tak.  A więc mamy tu losy Seldona,  twórcy psychohistorii i  pierwszego ideologa Fundacji, na podstawie, której Fundacja powstała na dobrą sprawę już po śmierci genialnego matematyka. A więc tytuły części tej trylogii są w zasadzie umowne, bo w umowny sposób dotyczą Fundacji. Mają tyle wspólnego z Fundacją, co osoba jej ideologa i twórcy. 

Tytuł tej części napisanej przez Benforda „Zagrożenie fundacji”, należy traktować dosłownie. Chodzi o zagrożenie życie Seldona, który został uwikłany w politykę.  Seldon przeżył wiele zamachów na swoje życie, ale najwięcej przeżył, jak się okazuje w momencie kiedy kandydował na stanowisko pierwszego ministra, a więc głównego doradcy imperatora, drugiej osoby w państwie. Władza pierwszego ministra była zawsze duża, bo jednak kompetencje imperatorów  do sprawowania władzy były przypuszczalnie takie sobie, zwłaszcza w ostatnich czasach.  Słynny matematyk zastąpił R. Dannela Oliwawa/Eto Demerzela na tym stanowisku. Jak wiadomo tę funkcję Seldon sprawował do czasu zamachu na imperatora Cleona III. Sam zamach  na imperatora był kuriozalny.  Imperatora zabił ogrodnik Gruber, który  za cholerę nie chciał być szefem ogrodników.  Bo po prostu chciał robić swoje, pielęgnować imperatorski ogród, lubił swoja pracę.  A tu nagle jacyś decydenci  zawracali mu  głowę opcją siedzenie przy biurku, tylko dlatego, że został przyjacielem Seldona,  gdzieś pod dachami Trantora. Cała planeta, jako jedyna w galaktyce,  jest pokryta dachami, z wyjątkiem imperatorskiego ogrodu właśnie. Motywy ogrodnika są co najmniej dziwne,  niemal każdy na miejscu byłby szczęśliwy i chciałby być na jego miejscu, ale nie on. Gruber zabił władcę, bo nie chciał oferowanej mu władzy, miał dokładnie w czterech  literach imperatorską życzliwość. Był zrozpaczony, że nie było sposobu, żeby  decyzję imperatora zmienić, nawet jeśli była ona uszczęśliwianiem na siłę. 

To wszystko, ten cały motyw z ogrodnikiem Gruberem, działo się w drugiej części „Narodziny Fundacji”, a dlaczego wspominam o tym teraz, przy recenzowaniu trzeciej?

Odpowiedź jest prosta,  to tutaj u Benforda rozchodzi się o to, że zwykłe ludzkie namiętności mają  bardzo duży wpływ na politykę. Dokładnie tak jest, bo politykę robią politycy, którzy są przecież zwykłymi ludźmi. A więc politycy, tak jak cała reszta świata mają zwyczaj kogoś lubić lub nienawidzieć. Różni ich tylko jedno, politycy  mają jakąś władzę. A jeżeli mają władzę mogą pociągać za różne sznurki, żeby próbować wesprzeć politycznego sprzymierzeńca, lub pozbyć się rywala w grze politycznej, którego nienawidzą. A co do  powodów  nienawiści, można spekulować, że są całkiem zwyczajne podbudowane tym, że jakiś polityk przyspawał się do jakiegoś stołka, na który miało chrapkę setki innych. A dlaczego? Możliwe, że jakiś układ, ale niekoniecznie, bo  równie dobrze mogło chodzić o to, że tamten jest lepszy, bardziej kompetentny, a to ten przegrany chce władzy i jest przekonany, że jest najlepszy.  Oczywiście, że rywalizacja  międzyludzka nie jest niczym niezwykłym. Jasne, że potrafi być czynnikiem budującym, motywującym. Na przykład rywalizując udowadniam,  że jestem w  czymś lepszy. I wcale nie musi do nienawiści prowadzić. Myśląc normalnie: kiedy ktoś okazuje się lepszy trzeba tej osobie okazać szacunek i samemu zmotywować się do jeszcze  cięższej pracy, żeby udowodnić, że potrafię być lepszy. I taką postawę określa się terminem o sportowej proweniencji fair play. Bo w sumie najbardziej pozytywna jest rywalizacja sportowa. Wszak mamy teraz mundial i z punktu widzenia kibiców chcielibyśmy, żeby puchar świata zdobyła drużyna, która potrafi najlepiej, najpiękniej grać w piłkę nożną. Wszyscy wiemy, że bywa różnie, bo efekt  każdej rywalizacji jest nie zawsze sprawiedliwy. Zdarza się…

Tutaj w trzeciej części „Fundacji” mamy rywalizację o stanowisko pierwszego ministra, Hariego Seldona z Betanem Lamurkiem. Seldon w  gruncie rzeczy jest podobny do ogrodnika Grubera, on woli zajmować się swoją nauką, bo psychohistoria nad którą pracuje jest bardzo ważna. To w przyszłości zastosowanie teorii psychohistorycznej może uratować imperium od upadku., przynajmniej Seldon w to wierzy. Dlatego nie jest zadowolony, że będzie musiał dzielić czas na rządzenie i na kontynuowanie działalności naukowej. Natomiast Betan Lemurk, to stary polityczny wyjadacz,   do Seldona odnosi się pogardliwie, uważa, że jako naukowiec, pracujący nad jakaś matematyczna teorią z kosmosu wziętą, nie ma kwalifikacji do tego ,żeby rządzić. Jest rozczarowany, że imperator Cleon III jest innego zdanie, rekomenduje Seldona na  to stanowisko. Lemurk się nie poddaje, gra ostro. Dla Seldona jest to wybitnie niebezpieczne. A wiec stawką jest tutaj życie ludzkie. Widać dlatego Lemurk w końcu musiał się doigrać. Jednak był do końca zacietrzewiony w swojej  nienawiści, bo nawet konając kombinował co tu jeszcze może zrobić, żeby zabić rywala.  A więc ta część nieco się różni od rozważań Asimova, nieco bardziej jest zbliżona do typowego political fiction, niż do science fiction. Mamy tutaj jeszcze bunt tiktoków, to niezbyt zaawansowane maszyny, pracujące np. w ogrodzie. Ale widać ktoś namieszał, bo tiktoki zmądrzały. I to też był kłopot dla Seldona, bo trzeba było z tiktokami się rozprawić, inaczej, jak to psychohistorycznie wyspekulował   Seldon, bunt tiktoków rozprzestrzeni się na całe imperium i spowoduje niezłe zamieszanie. Pojawiają się też projekcje Woltera i Joanny d’Arc , obydwoje prowadzą zaciekły  ideologiczny spór, ale także dochodzą do przekonania, że przez tysiące lat ludzkość  zeszła na psy. Bo mimo cywilizacyjnego rozwoju ludzie głupieją na potęgę, a to prowadzi do rozkładu cywilizacji. 

W moim przekonaniu, książka się nieco dłuży, wątki są niemiłosiernie rozwleczone, nie wiadomo o co w tym chodzi, dopiero w końcówce się wszystko wyjaśnia, że to wszystko jest spójne, logiczne i ma jakiś sens. 

Warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz