poniedziałek, 8 grudnia 2014

John Nichols,




Fasolowa wojna




Wydawnictwo:    Zysk - S-ka
Data wydania:  2007 r.
ISBN:   9788308040973
liczba str.:  608
tytuł oryginału:  The Milagro beanfield war
tłumaczenie:  Jerzy Łoziński
kategoria:  literatura współczesna


 

(  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/67420/fasolowa-wojna/opinia/4307645#opinia4307645   )   



Spór o miedzę made in USA. Po prostu Amerykańce pozazdrościli nam, mieszkańcom kraju nad Wisłą, Kargula i Pawlaka stąd ta książka. Zamiast sporu o kota, tutaj pojawił się sąsiedzki spór o sympatyczną świnkę cha cha. Ale dobra starczy tych żartów. Lecimy...


W pewnym mieście Milagros, gdzieś w stanach, Joe Mondragor, właściciel malutkiego poletka sadzi na nim fasolę i kombinuje trochę wody, żeby to fasolowisko podlewać. 


I właśnie ta "wielka zbrodnia" prowadzi do kuriozalnej zadymy!



 
W tej awanturze biorą udział Meksykańscy mieszkańcy miasteczka i biali biznesmeni. Przy czym ten podział jest nie do końca precyzyjny, bo są Meksykanie, dzieci mieszkańców miasteczka, którzy są po stronie białych, a są też biali, o których w Milagros mówią, nasz człowiek, w porządku gość, po prostu ziomek. Meksykanie z Milagros byli rolnikami, których na skutek majstrowania przy prawie pozbawiono upraw. Inna bajka, że w ogóle próbowano ich wykurzyć z okolicy, ale że ci są twardzi, cholernie uparte typki, to się nie dali. Przekręt polegał na tym, że wprowadzono tzw prawo wodne, pozbawiono tym samym okolicznych farmerów legalnego dostępu do wody. Wiadomo bez wody żadna uprawa rolna, się nie uchowa. Stało się tak ponieważ bogaci biznesmeni upatrzyli sobie ten teren na pola golfowe, uzdrowisko, domki letniskowe i parę tego typu drobiazgów infrastrukturalnych. 


No ale kłopot w tym, że taki jeden cwaniaczek Joe Mondragor, nie dość, że jeszcze nie sprzedał swojego pola pod tą inwestycję, to wykręcił niezły numer.  Posadził tam gówno wartą fasolę, niewielka cena rynkowa, ale i samej fasoli tyle co kot napłakał, i zaczął podlewać poletko skołowaną wodą. Bowiem doszedł do wniosku: nie będziecie mi tu palanty na moim polu kijami golfowymi machać! Biznes odebrał to jako czyn zbrodniczy i rewolucyjny, naruszający ich interesy.  Zaczęli działać!



 
Tymczasem, jak się okazało, fosolowisko Mongragora, zaczęło robić za symbol oporu, walki mieszkańców miasteczka z obcymi o wolność. Nie chcieli, żeby ktoś im narzucał styl życia, nawet jeżeli poprawić miało to ich byt. Byli ludzi raczej niewykształconymi i biednymi, ale mieli coś czego na żadne zielone papierki przeliczyć się nie da. Godność i dumę, że są sobą i i chcą być sobą, a także, co za tym idzie własną tożsamość regionalną, tu uprawiali ziemie ich dziadowie, a im się tego zabrania, bo jacyś frajerzy ich kosztem chcą na tym zarobić! Co ich denerwowało!, rozgrzewało aż do czerwoności! W pewnym momencie Milagros stało się przysłowiową beczką prochu i wystarczyło trochę fasoli, żebyśmy mieli sytuację krytyczną, sekundy przed wielkim wybuchem! Mieszkańcy miasta, mimo, że tego uparciucha Joe Mondragora nie lubią, bo jest zwykłym świrem, popierają go w tej walce, z wielkim kapitałem. Sprawa tego maleńkiego fasolowiska, bardzo szybko stała się sprawą całego miasteczka. 


Strony sporu zwierają szyki, prężą muskuły, zbroją się. Wiadomo, w tym kraju każdy świr ma jakaś pukawkę, to jest element Amerykańskiej wolności, w obronie swoich wartości nikt nie zawaha się ostrej broni użyć!  Fasolowa wojna wisi w powietrzu!



 
Iskra leci, leci, leci, wreszcie dociera do beczki prochu!
Bum!
Zabawa się zaczyna!




Zapewne spytacie o co chodzi w tej szalonej imprezie? Nie trudno się domyśleć, że o pieniądze, duże pieniądze, które już zostały zainwestowane, i które czekają na wydanie, i ktoś czekał na to, że małe co nieco pojawi się na koncie. Natomiast mieszkańcy Milagros w to nie wierzą, że dla nich znajdzie się tam praca, są nieufni, tym bardziej, że próbowano ich stamtąd wyrugować. 


Bardzo ciekawa, intrygująca, śmieszna, przynajmniej momentami, historia. Przy okazji banalnego motywu poznajemy mentalność wielokulturowej Ameryki, ale też mechanizmy rządzące władzą i kapitałem. "Fasolowa wojna" traktuje o tym, że tych ludzi w garniturkach, białych lub niebieskich kołnierzykach los zwykłych ludzi nic a nic nie obchodzi, jeśli sami w tym interesu nie mają. A zwykli ludzie potrafią czasem powiedzieć: non pasaran!*


Polecam. 






Ad.
* nie przejdą ( z hiszpańskiego )


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz