niedziela, 14 grudnia 2014

Maja Lidia Kossakowska, 




Zakon krańca świata



cykl: Zakon Krańca Świata, t. 2
( zrecenzowałem całość ) 



Wydawnictwo:  Fabryka Słów
Data wydania:  2006 r.
ISBN:   9788360505021
liczba str.:  424
tytuł oryginału:    ------------
tłumaczenie:  ----------
kategoria:   fantastyka, postapokalipsa


 

 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 

 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/37498/zakon-kranca-swiata-t-2/opinia/1773981#opinia1773981   )     





 

Mam pewien problem z oceną tej książki i z zalecaniem jej czytelnikom, bo czasem trudno zrozumieć o co autorce chodzi opisując rzeczywistość literacką tak a nie inaczej? Oczywiście jest pewna wizja i misja zawarta na stronach książki, tego co jest ważne, czyli opis świata przedstawionego i to jest interesujące i mamy całą masę nawiązań czy to do Biblii, a także do wielu mitologii. Z Biblii mamy motyw armagedonu na który wierzący w Boga czekają. A z mitologii, a także z legend mamy motyw wieków złotych czy srebrnych, kiedy to cywilizacja była wielka, a ludzie funkcjonowali na poziomie bóstw. A więc mamy widoczną tęsknotę bohaterów za tym co było przed katastrofą kiedy cywilizacja była na wysokim poziomie, a więc metaforycznym złotym wiekiem. W opisywanej apokalipsie, mamy motyw, że spiritus movens tego cyrku nie był żaden Bóg, tylko właśnie my ludzie zgotowaliśmy sami sobie to zamieszanie.
Koniec świata załatwili sekciarze i ideolodzy wszelkiej maści. Na dzień dobry poszło trochę atomówek w ruch i trochę innej broni podobnego lub większego rażenia. Do tego doszła seria katastrof ekologicznych oraz naturalnych, no i zrobił się z tego niezły bałagan. 


Dziwne, że ktoś to przeżył, ale jednak, widać miała miejsce selekcja naturalna, przetrwali najsilniejsi. Pozostali, jeżeli nie zginęli w katastrofach to wykończyły ich choroby, wszak epidemii było wiele, no i głód i pragnienie i pewnie jeszcze parę ciekawych niespodzianek. Trochę ludzi przeżyło, ale siłą rzeczy upadła cywilizacja jaką znamy. O to właśnie chodziło sekciarzom, by stworzyć nowy świat, ich zdaniem lepszy, bo ludzie wrócili niemalże do stanu pierwotnego, stali się głupsi i bezmyślni, a takimi łatwiej manipulować.


Tak właśnie opisywana w książce rzeczywistość to świat po globalnej katastrofie. Analogia, że mamy z czymś takim jak po upadku Rzymu, jest trafna, choć nie do końca, bo tam upadek dokonywał się przez stulecia, a samego upadku Rzymu nikt nie zauważył nawet. Potem bajzel robił się coraz większy stopniowo... A tu, mamy do czynienia z czymś co się zadziało nagle, trwało to może z kilka lub kilkanaście miesięcy ale nie więcej.
Po tym zamieszaniu mamy olbrzymi regres cywilizacyjny, nie wiemy dokładnie kiedy się akcja toczy i ile lat po tym armagedonie. Nie ma konkretnych dat. Przypuszczam, że może to być końcówka XXI wieku lub może już XXII wiek. Większość bohaterów pamięta katastrofę, choć niewątpliwie trochę czasu już minęło, bo ludzie zdołali się jako tako zorganizować na nowo, powstały nowe miasta, a także coś w rodzaju kibuców sekciarzy, zwane tutaj czajnikami. Obstawiam, że mogło minąć 10 do 30 lat po armagedonie. Po prostu wszyscy stali się neobarbarzyńcami. Oczywiście pewne wynalazki przetrwały, np samochody czy komputery. Tyle, że mało kto je potrafił obsługiwać i miał dostęp do paliwa czy prądu, to stało się towarem luksusowym. A po za tym zdaniem rządzących sektami były to piekielne machiny, a świadomość co i jak funkcjonuje spadła. Spora część ludzi dała się zmanipulować sekciarzom, którzy właśnie sprowokowali koniec świata. Bardzo dobrze funkcjonuje mafia, szefów mafii nazywa się pasterzami, nazwa dobra jak każda inna, skoro szefów mafii w innej książce nazywa się ojcami chrzestnymi, to czemu nie mają się nazywać pasterzami? 


Dobra, ta koncepcja armagedonu i świata jaki po nim nastąpił, trzyma się jako tako kupy, przyznam jest bardzo ciekawa i oryginalna. Ale już znacznie gorzej jest jak się wgłębimy w detale. Trudno pojąć o co chodzi głównemu bohaterowi Larsowi Bergersowi, który jest pozyskiwaczem czort wie czego, nazywane to jest pryzem. Pozyskiwacze wchodzą na abordaże do innych wymiarów i coś tam kradną stamtąd. Skupują to najczęściej pasterze, w zamian za gotówkę, lub zielone tabletki. To są narkotyki, ale pozyskiwacze je biorą, żeby nie mieć odlotu, bo odlot mają w pakiecie gdy chodzą na abordaże. Pozyskiwacze, którzy się uzależnią od chemii, przestają sobie radzić, stają się po prostu bezużytecznymi narkomanami, tracą swoją wyjątkową moc. Dowiadujemy się, że Lars Bergerson ma jakąś dziwną misję do wypełnienia, sam nie wie jaką, kręci się po świecie i wielu innych wymiarach niczym jakiś pieprzony Don Kichot, szuka sam nie wie czego. To jest trochę irytujące. Owszem dowiadujemy się w końcu jaki jest finał tej zabawy...


Po prostu autorka za bardzo przekombinowała, mam wrażenie, że dało się to napisać sensowniej.
A nie, że czytelnik czyta 2 tomiki i dopiero w ostatnich dwóch zdaniach dowiaduje się mniej więcej o co chodzi z tą całą misją jakiej się podjął główny bohater. Mamy ezoteryczny klimat tej peregrynacji Larsa Bergersona. Części bohaterów, jak Oświeconych Panów Blasku, w ogóle nie poznajemy choć odgrywają kluczową rolę w świecie jaki autorka kreuje.
Więcej dzieje się po za właściwą akcją, ma się nieodparte wrażenie, że niczym mitologiczni bogowie mają taki sam ubaw jak Iliadzie w czasie pojedynku Hektora z Achillesem, tak tutaj zakładają się czy misja Larsa powiedzie się, igrając jego losem.
Rozumiem zamysł autorki, że zależało jej, żeby to napisać z punktu widzenia tylko i wyłącznie głównego bohatera, ale nie za bardzo to wyszło moim zdaniem. Gdyby autorka dodała do tego narrację chociażby Arwaniego, ducha założyciela Gildii pozyskiwaczy, która upadła na skutek globalnej katastrofy i pewnie śmierci samego Arwaniego, to trochę by to było bardziej czytelne...
Mamy motyw żony Larsa. Awa, tak się zwała, podążyła w inny wymiar za wiedzą, pozostawiając ukochanego w rozpaczy. Lars myślał, że zmarła, a okazało się, że ona dokonała takiego wyboru. Oczywiście każdy ma prawo podejmować swoje wybory jednak trudno mi to zrozumieć wybór Awy. Bo jednak podejmując wyborów życiowych takich a nie innych trzeba brać pod uwagę potrzeby osób bliskich a nie tylko swój zakichany egoistyczny interes. Chyba, że coś nie zostało dopowiedziane, że Awa nie kochała Larsa. Na szczęście Lars na swojej drodze spotkał Amber, wiedźmę, która mu bardzo pomogła, no i zakochali się w sobie.
W sumie podoba mi się kreacja głównego bohatera. Jest człowiekiem z krwi i kości z zaletami i wadami. Lars Bergerson, to całkiem sympatyczny gość, z jednej strony zwykły człowiek, momentami furiat, ale z drugiej strony dobry człowiek, potrafił w potrzebie pomagać innym. Chociażby jak tej nawiedzonej wariatce Miriam, która wyrwała się z sekty, po tym jak zachorowała, bo wlazła nie tam gdzie trzeba i wpadła na tzw "szarą bombę" cholera wie co to było. Efektem tej zabawy było, że człowiek cofa się w rozwoju, staje się dzieckiem. Był jeszcze taki wynalazek jak "czarna bomba", powodująca natychmiastowy paraliż.
Lars był paskudnie zły na Miriam, że jest niezbyt rozgarnięta i weszła mu w drogę, a jednak wielkrotnie jej pomagał, w jakimś stopniu czuł się za nia odpowiedzialny. 


Podsumowując, mimo pewnych niedociągnieć jakie widzę w tej książce warto do niej zajrzeć, każdy ma prawo odbierać to co czyta inaczej, i dla kogoś to może być fascynujące. Bo w pewnym sensie to jest to niezwykła podróż w wizję wyobrażonej krainy fantazy jaką serwuje nam autorka książki.


Warto się z nią zapoznać i poczytać:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz