wtorek, 11 listopada 2014

Chufo Llorens,



Uciekinierka z San Benito  



Wydawnictwo:  Albatros - Andrzej Kuryłowicz
Data wydania: 2010 r.
ISBN:  9788376591797
liczba str.:  832
tytuł oryginału: Catalina, la fugitiva de San Benito
tłumaczenie; Alicja Noworyta
kategoria: powieść historyczna



recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/73359/uciekinierka-z-san-benito/opinia/10505027#opinia10505027    )   







Z ciekawości zerknąłem na recenzje tej książki na lubimyczytac.pl i tylko się przekonałem, że w ocenie tej książki nie jestem odosobniony. Podobnie jak większość recenzentów widzę, że autorowi „Uciekinierka z San Benito” po prostu nie wyszła. Mamy tutaj, zwykłe, bardzo przeciętne, czytadełko historyczne. To jest negatywne zaskoczenie, bo przecież wiem, że pana Chufo Llorensa stać na więcej. Wiem, że ten pan potrafi napisać dobrą i fascynującą powieść historyczną. A tutaj? 


Plan może był i ambitny, ale wyszła z tego porażka po prostu. Teoretycznie jest wszystko co dobra książka zawierać powinna, dość barwną osobowościowo główną bohaterkę, troszkę intryg, historycznego zamieszania. Dalej mamy pościg za uciekinierką klasztoru św. Benedykta (san Benito), w który zamieszana była inkwizycja. Akcja toczy się w Hiszpanii na początku XVII wieku. Widać wyczyny Świętego Oficjum w tym okresie wygasły nieco, bo jakoś nie chcieli Cataliny zjarać na stosie, tylko ją powiesić. Przecież z oskarżeniem o czary lub o diabelskie opętanie przynajmniej nie byłoby kłopotu, ta instytucja miała swoje metody na to, że oskarżeni chętnie się przyznawali do grzechów o które byli oskarżani. Ta książka powinna być przynajmniej w miarę przyzwoita. A czemu nie jest? Bo jednak ewidentnie czegoś tu brakuje. Tak jakby ktoś podał na stół wyrafinowane danie, a zapomniał użyć odpowiednich przypraw. Ta kucharska metafora jest jak najbardziej odpowiednia. Ta książka jest mdła po prostu. 


Mamy tutaj dość barwną bohaterkę, młodą osóbkę, którą postanowiono uszczęśliwić na siłę umieszczeniem w klasztorze. Catalina urodziła się jako czwarta córka w rodzinie pewnego hidalgo, szlachcica Martina de Rojo e Hinojosa. Delikatnie powiedziawszy pan de Rojo nie był zachwycony, że jego żona Beatriz znowu urodziła córkę, a że, przynajmniej jak na standardy tej epoki, nie była osobą młodą, więc nikt nie liczył na to, że Beatriz ponownie zajdzie w ciąże. Podjęto decyzję, że trzeba tu coś zakombinować. I tak zrobiono, zamieniono niemowlęta. Catalinę oddano do klasztoru św. Benedykta, gdzie przeoryszą była Camilla, siostra szlachcica, a chłopiec Alvarez wychowywał się jako prawowity syn hidalgo Martina de Rojo. Przekręt by się pewnie nigdy nie wydał, bo zrobiono wszystko w tym kierunku, ale Catalina miała rodowe znamię, oko, i to w dodatku na piersi, a więc w miejscu raczej widocznym. Catalina jako kobieta, która wdała się w swojego dziadka, który był znanym w okolicy podrywaczem, chętnie pokazywała swoje wdzięki. Ona po prostu na miejscu w klasztorze usiedzieć nie mogła, bo ciągnęło ją do wielkiego świata i przygód. W dodatku czyniła starania, żeby się dowiedzieć kim jest tak naprawdę?, kim są jej rodzice? Mamy tu też motyw skandalizujący, decyzję Cataliny o ucieczce przyśpieszył fakt, że pewien ksiądz Rivandeneira, chciał się z Cataliną zabawić. Było to możliwe, bo ktoś pomógł przeoryszy siostrze Teresie ( Camilli ) wybrać się w zaświaty. A nowa przeorysza Gabriela de la Cruz udawała, że nic nie widzi, a więc de facto dawała przyzwolenie na to, żeby ksiądz robił z zakonnicami co mu się podoba.


Akcja się jakoś rozkręca. Jak sugeruje tytuł Catalina ucieka z klasztoru. Jak się to wszystko potoczy? Naprawdę nie trudno się domyśleć. I to jest zasadniczy słaby punkt tej książki, że czytelnik po przeczytaniu mniej niż 10 % książki wszystko wie i zaskoczenia nie ma żadnego, raczej jest rozczarowany, że się nie myli. 


Dajcie sobie z tym spokój…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz