niedziela, 2 listopada 2014

Isaac Asimov, 

Preludium Fundacji  

cykl: Fundacja, t. 1 

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis 
Data wydania: 2005 r. 
ISBN:   837120924X
liczba str. :  351
tytuł oryginału:  Prelude to Foundation
tłumaczenie:  Edward Szmigiel
kategoria: fantastyka, science fiction


  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/48893/preludium-fundacji/opinia/18833054#opinia18833054             ) 




Rozpocząłem czytanie cyklu zatytułowanego „Fundacja”. Z zainteresowaniem sięgnąłem po pierwszy tom zatytułowany „Preludium Fundacji” . Jeszcze nie wiem o co tu chodzi z tą fundacją, ale zapewne Asimov i pozostali autorzy, w kolejnych tomach tym się zajmą. A ten tzw. prequelowy tom ma czytelnika nastawić do tego literackiego zamieszania i zorientować się czego można się spodziewać. A sądząc z tego co my tu mamy można się spodziewać bardzo wiele. 


W tej książce, jak i zapewne całym cyklu „Fundacja" jest mowa o procesie upadania potężnego kosmicznego imperium, który zawiera 25 milionów planet, którego stolicą, centralną planetą, jest Trantor. Mamy tutaj refleksję po jasną cholerę ludzie tworzą wielkie imperia?, które i tak upadną wcześniej czy później, bo taka jest kolej rzeczy, upadają wszystkie cywilizacje, a im większe bardziej znaczące, tym upadają z większym hukiem, choć oczywiście zazwyczaj to jest proces. Oczywiście zdarzały się upadki z dnia na dzień takie jak upadek imperium Aleksandra Wielkiego, Dżingis Chana, czy Attyli, tutaj zabrakło przywódcy, twórcy imperium, lub upadek Hetytów, chyba najbardziej zagadkowy upadek imperium w dziejach. Ale oczywiście analogia upadku imperium, która się pojawia w książkach science fiction, czasem też fantasy, jest jedna, chodzi tu o Imperium Rzymskie, które trafiło do literatury fantastycznej w zaskakujący sposób i stało jednocześnie toposem i archetypem literackim. To zadziwiający proces. Czyżby była w nas tęsknota, żeby być Romanitas? A więc ludźmi cywilizowanymi, kulturalnymi ludźmi, bo przecież imperia, to nie tylko byt polityczny, ale to też kultura i filozofia, styl życia, swego rodzaju, prestiż, bycie kimś lepszym od hordy otaczających barbarzyńców. Bo prestiż imperium to nie tylko prestiż dla ludzi władzy, którzy taplają się w błocie niewyobrażalnego dla normalnych ludzi bogactwa, ale właśnie ten prestiż, duma z tego, że się jest obywatelem państwa imperialnego. Asimow jako Rosjanin z pochodzenia wie o czym pisze, bo dla Rosjan, poszerzanie imperium jest niczym innym jak obroną przez atak. Rosjanie kalkulują tak jak Rzymianie, kiedy Imperium przestało się poszerzać zaczęło zmierzać do upadku. Oczywiście historycy długo jeszcze będą wiedli spór jakie były przyczyny upadku Rzymu i kiedy się to zaczęło. Klasyk Gibbon datuje upadek Rzymu już od czasów Juliusza Cezara, a więc mniej więcej połowę czasu istnienia Imperium Romanum. Gibbon chce upatrywać przyczyny upadku Rzymu w tym, że ludzie odeszli od wartości starożytnego świata i skierowali wzrok w stronę religii chrześcijańskiej, czyli za dużo zaczęli się modlić zamiast myśleć o sprawach przetrwania imperium. Jest to mocno naciągane, wszak wschód imperium przetrwał kolejne tysiąc lat, jako byt chrześcijański. Stolica Konstantynopol była w tym czasie najbogatszym miastem świata. Problem jest o tyle ciekawy, na ile idee same w sobie mają wpływ na to co się dzieje z imperiami? Jeżeli mają to jest to wpływ pośredni. Rzym w moim przekonaniu upadł dlatego, że stracił przewagę na polu bitwy. Legiony Rzymskie, świetnie wyszkolone niczym Marins, straciły w pewnym momencie przewagę technologiczno – strategiczną, a nie wynaleziono nic nowego, żeby tłuc barbarzyńców ile wlezie. Ci w końcu połapali się w czym rzecz i dorównali do Rzymian, albo wręcz ich przebili np. Hunowie. W starciu z Hunami legiony były bezradne niczym grzeczne kotki. 


Pozornie to wszystko, o czym wspominam w poprzednim akapicie jest nie na temat, ale to nieprawda, bo w książce mamy rozważania, dlaczego imperium upada. Analogia jest żywcem wzięta. Mowa jest o upadku nauki, naukowcy przestali tworzyć wynalazki, które mają wpływ na wynalazczość, a raczej jej brak, a w konsekwencji wszystko zaczyna się sypać. Oczywiście w pierwszej części cyklu "Fundacja", to że sprawy imperium idą w złym kierunku, widzą tylko nieliczni, bo wszystko pozornie jest w porządku, jest spokój w całym kosmosie, jest dobrobyt. Wszystkie społeczności żyją na wysokim poziomie. A jednak widać symptomy upadku, że ten dobrze prosperujący mechanizm się rozwala. Na pewno symptomem jest to, że choć formalnie rządy sprawują imperatorzy, to nieformalnie rządzi robot R Danael Olivaw, występujący jako Demerzel lub Hummin, jakby ludzkich mózgownic zabrakło, żeby imperium zarządzać? Mi te indywiduum troszkę przypomina Erazma, który pojawił się w cyklu Diuna Briana Herberta. Różnica jest jedna Danael wygląda normalnie jak człowiek, a Erazm, to ma robotycki image, jednak pod względem umysłowości, obydwaj to geniusze. 


Głównym bohaterem jest Hari Seldon, matematyk, który na konferencji naukowej ogłosił teorię psychohistorii, a więc była to koncepcja połączenia matematyki z historią. Dzięki rzetelnemu opracowaniu psychohistorii dałoby się „ przepowiadać przyszłość”, czyli tak drobiazgowo ją analizować. Dla Seldona to była zabawa konwencjami naukowymi, ale politycy wzięli to na poważnie i to się stało przyczyną kłopotów Seldona. Matematyk wraz z Dors Venabili, kobietą, wykładowcą historii na Uniwersytecie Streelinga, ucieka przed ścigającymi go władzami, podążając po całym Trantorze, przy okazji czytelnik wraz z głównym bohaterem poznaje kilka społeczności tam żyjącymi. Można by się długo rozpisywać, np. społeczność Mycogen przypomina Żydów, bo w legendach są motywy Ziemi obiecanej a ściślej Ziemi, tej jedynej planecie z której wywodzi się cała ludzkość. Ci ludzie są kompletnie łysi, nie mogą mieć ani jednego włoska na całym ciele, pomysł ciekawy i oryginalny. Jak się potoczą losy Hari’ego i jego towarzyszki Dors?


Podsumowując świetnie się to wszystko czyta. Warto….


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz