niedziela, 2 listopada 2014

Krzysztof Piskorski, 


Cienioryt


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2013
ISBN:  9788308052266
liczba str.: 500
tytuł oryginału: --------
tłumaczenie; -------
kategoria: fantastyka

  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/187718/cienioryt/opinia/17213435#opinia17213435     )  





Zabili go i uciekł…


Krótko zwięźle i na temat można podsumować to co my tu mamy w książce Krzysztofa Piskorskiego zatytułowanej „Cienioryt”. Mamy tutaj losy głównego bohatera, wybitnego szermierza, awanturnika, który nazywa się Arahon Caranza Martenez Y’Grenata Y’Barratora. Przyznacie wygodna faza z tymi 4 nazwiskami, zawsze dla zmyłki można się posłużyć jednym z nich, żeby zmylić wroga, albo zniknąć w tłumie. Tutaj Y’Barratora po prostu wmieszał się troszke przypadkowo śmierdzącą sprawę. Niby chodzi tu o szkiełko zwane cieniorytem, na którym jest przedstawiony obrazek króla Serivy Hermendeza. Ten cienioryt wynaleziony przez Honbrawnera to ponoć epokowy wynalazek, a jeżeli to taki cud świata, to nie ma opcji musiała zainteresować się tym inkwizycja, z szefem Adresoem na czele. Swoje pazurki maczał w to też Detrano, królewski szef wywiadu, w aferę było wplątanych kilku grandów i cała masa wpływowych ludzi, którzy walczyli o władzę. Król jest młody, słaby i niedoświadczony i pozwala na takie gierki różnym politykom, co wybitnie osłabia państwo. Wątek się zaczął na dobre od momentu kiedy Arcuzon, miejscowy mafiozo miał ochotę na pogaduszki z Y’Barratorą. No ale że to nie zabawa, to ktoś musiał zginąć. Oczywiście tamci myśleli, że zasadzili się na Y’Barratorę i ten jest bez szans. No ale nie z mistrzem, jednym z najlepszych takie numery, raz, dwa pozałatwiał wszystkich, pojedynek z Kalhirą całkiem ciekawy. Kobieta ponoć była całkiem dobra w te klocki Y”Barratora dumał, że mógłby tą panią polubić, może nawet się w niej zakochać, no ale ta się uparła, że nie odpuści, więc wyboru nie było, trzeba było ją zabić. Potem akcja się rozpędza, Y’Barratora brnie w coraz to większe kłopoty. A z kłopotami różnie bywa, że można takich atrakcji nie przeżyć. I to się właśnie się przydarzyło głównemu bohaterowi i co? Bęcki? Wcale nie, bo od czego człowiek ma swój cień, trzeba go pogonić do roboty. Nie ma żadnego obijania się! Kłopot w tym, że cienie umierają razem z właścicielami. No ale że nasz główny bohater jest wyjątkowy, to oczywiście musiało mu się coś wyjątkowego przydażyć, a więc przeżycie własnej śmierci. Mało tego później cień Y’Barratoruy zabija swoje ciało i wchodzi niczym alien w ciała innych bohaterów, bo to najpewniejszy i najszybszy sposób wydobywania informacji, można przejąć wspomnienia na chwilę przed śmiercią. 


Struktura książki jest podzielona na dwie części księga światła i księga cienia. Tak jak funkcjonują równolegle dwie rzeczywistości, ta ciemna i ta jasna. Nie ma tu alternatywy dobro, zło, po prostu każdy ma cień i ten cień przeżywa po ciemnej stronie dokładnie to samo. Te dwa wymiary czasami nawzajem się przenikają, chociażby cieńmistrzowie tworzą korytarze w strefie cienia, a cienie chociażby cień głównego bohatera, w najlepsze się szlajają po jasności i nic sobie z tego nie robią, że słońce świeci i jest im za gorąco i za widno. Pierwsza część jest zdecydowanie lepsza niż druga, ta druga raczej rozczarowuje. Chociażby czytelnik zupełnie nie rozumie, dlaczego główny bohater musi zabić króla Hermendeza? Król jest tutaj postacią trzecioplanową, nie odgrywa żadnej roli, a jednak główny bohater musi się na niego zasadzić i zabić. Czyżby autor nie rozumiał, że król w mentalności ludzi był pomazańcem Bożym i ot tak sobie króla zabijać nie można, bo to było świętokradztwo w sensie religijnym. Oczywiście królobójstwa się zdarzały i nie ma w tym nic niezwykłego, bo walka o władzę jest bezpardonowa. Ale na pewno nigdy tak nie było, że przyłazi sobie pierwszy lepszy z ulicy, zabija króla i to w dodatku bezkarnie. Autor ma zdaje się przekonanie, że misja głównego bohatera jest dobra, ale czytelnik miewa co do tego wątpliwości. Jeśli króla Hermendeza trzeba było już zabić, to pierwsze powinien odegrać większą role w powieści, a po drugie powinien być jednoznacznie zły, powinien co najmniej powinien być Neronem, jeśli nie Kaligulą. Wtedy zabicie króla pod kątem aksjologicznym miałoby jakieś uzasadnienie moralne. 


Plusem tej książki niewątpliwie są ciekawe opisy i świetne wykreowane postaci, wczuwanie się autora w emocje jakie te postaci przeżywają. Natomiast do słabych punktów zaliczam, że to wszystko jest mocno naciągane. W moim przekonaniu autor niepotrzebnie próbował na siłę przerabiać swoją powieść na fantastykę, no bo przecież istnienie jakiś tam cieni to zbyt mało, żeby to była fantastyka, krainy wymyślone. Seriva, państwo i miasto, gdzie toczy się akcja, i zapewne inne miejsca, północ i południe, Seriva jest na środku, też mało to przekonuje. Ten wykreowany świat jest bliski rzeczywistemu. Owszem metaforyka w fantastyce odnosząca się do rzeczywistości jest wskazana, ale same opisy świata fantastycznego powinny być jednak odległe, w niewielkim stopniu do rzeczywistości się odnoszące. A tu praktycznie nie ma żadnej metaforyki, a świat jest praktycznie w miarę wiernym odzwierciedleniem Hiszpanii XVI wiecznej. Oczywiście na XVI wiek wskazuje fakt, że funkcjonuje wynalazek druku, i wcale on tak nie gorszy inkwizycji jak tytułowy cienioryt. Gdyby nie druk akcja mogłaby mieć miejsce jakieś sto lat wcześniej, na przełomie XIV/XV wieku, bo jednak jest tu mowa o kalifatach, a więc rządzą tam wyznawcy Mahometa. 


Słabością jest, że autor niewiele wczuwa się w detale religijne, skoro mówi o religiach, to mógłby coś o tym opowiedzieć. A tak spłyca problem tak jakby religia była niepotrzebnym balastem. Niezależnie od tego jaki się ma stosunek do religii, ma ona ważny wpływ na mentalność człowieka, zwłaszcza kilkaset lat temu tak było. Jeśli nie chciało autorowi problemu poruszać już lepiej by było jakby pominął to całkowicie milczeniem. A tak wyjaśnianie różnic kulturowych sprowadzone jest do wyjaśniania różnic religijnych, i jakiś bliżej nieokreślonych różnic obyczajowwych, w dodatku nic o nich nie mówiąc o tym wszystkim, co mogłoby być bardzo ciekawe. Takie banalizowanie wykreowanej rzeczywistości literackiej jest bardzo płytkie.


Wiemy, że inne krainy istnieją, ale nie odgrywają praktycznie żadnej roli, po za wspomnieniem, że Y’Barratora był na wojnach gdzieś tam. Tak więc to w zasadzie jest tylko sztuczne, nic nie znaczące, tło, które nie ma wpływu na akcję. Mam wrażenie, że czytelnik wolałby, żeby to wszystko było lepiej w jakimś kontekście osadzone. Przecież Seriva jako miasto nie jest przecież nic nie znaczącym miejscem w tym fantastycznym świecie, tylko jest metropolią, a jeżeli jest metropolią, to jest jakoś powiązana, przynajmniej z jakąś częścią świata. Autor troszkę opowiada o handlu o jakiś wojnach, ale za mało tego to wszystko nie ma żadnego wpływu na akcję. Tutaj w książce ziemia jest płaska!


Mentalność ludzi przypomina mentalność ludzi żyjących gdzieś w jakiejś wiosce w górach, ci ludzie nie wiedzą co się dzieje na świecie. A przecież metropolie przenikają się wzajemnie, stale przybywają jacyś ludzie mieszkający w innych krajach świata i oni tworzą ferment kulturalny i cywilizacyjny. Ludzie są raczej ciekawi świata, nawet jeśli te opowieści, których się dowiadują, są wyssane z palca, to ludzie i tak chcą je znać.


Bardzo mocno ograniczona jest rola kościoła, a przecież czytelnik zdaje sobie sprawę, że kościół istnieje w książce. Wiemy, że szaleje inkwizycja, ale przecież kościół to nie tylko inkwizycja. Działalność kościoła, to chociażby szpitale, przytułki dla ubogich czy rozdawanie jałmużny oprócz tradycyjnego duszpasterstwa. A więc rola kościoła była i jest bardziej widoczna. I jeśli ten świat tak bardzo zbliżony do realnego, to powinno być to gdzieś tam ujęte. Ten opisywany świat przez autora jest do granic bólu banalny i płytki, znacznie gorszy od tego realnego. No przepraszam sam Y’Barratora tego świata nie wzbogaci na tyle, żeby stał się atrakcyjny. Ma się wrażenie, że bohaterowie żyją z dnia na dzień i stoją tylko w kolejce po kiełbasę w sklepie. 


Ciekawa jest kreacja Y’Barratory, widać, że tutaj autor się postarał, dla niego szermierka jest zawodem wykonywanym z pasją. Po prostu chce być najlepszy. Ale też Y’Barratora nie jest świrem, jeśli może uniknąć walki, unika jej. Zna śmierć, bo spotyka ja na co dzień, zabija i sam ryzykuje śmiercią. Zna cenę śmierci. Uważa, że tylko ten kto spojrzał śmierci w oczy ma prawo o niej mówić. Nie cieszy go wygranie, nawet mistrzowskie pokonanie 8 rywali na raz, którzy wcale grzecznymi kotkami, ani chłopcami do bicia nie byli. Po prostu główny bohater jest świadomy, że śmierć to strata, dla rodziny, dla bliskich, dla zabitej osoby, która chciała żyć, może miałaby ciekawe i długie życie. Tutaj te rozważania są niezwykle interesujące. Dowiadujemy się, że prawdziwy mistrz szermierki analizuje to co robi, ocenia przeciwnika, sytuację dookoła, używa wszelkich możliwych zmysłów, które są przydatne w walce. Bo żeby wygrać trzeba być lepszym, sprawniejszym, ale także inteligentniejszym od przeciwnika, kombinatoryka umysłowa jest tutaj jak najbardziej potrzebna. Za kreację głównego bohatera należy się autorowi szacunek, bo tutaj naprawdę się przyłożył. Widać autor potrafi dobrze pisać i świetnie kreować rzeczywistość literacką. 


Książkę oceniam dobrze, choć uważam, że przydałoby się nad nią troszkę popracować. Jestem przekonany, że autorowi starczyłoby talentu, żeby zrobić z tego coś lepszego niż to z czym czytelnik ma do czynienia. 


Warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz