wtorek, 11 listopada 2014

Jarosław Grzędowicz,




Wypychacz zwierząt 





Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 2008 r.
ISBN:    9788375740202
liczba str.:  472
tytuł oryginału: ------------
tłumaczenie: ------------


recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl: 
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3926/wypychacz-zwierzat/opinia/5127872#opinia5127872    )




Buran wieje z tamtej strony, [w: ] J. Grzędowicz, Wypychacz zwierząt 






O czym jest to opowiadanie? Bardzo dobre pytanie, odpowiedź jest jedna o błędzie w historii. Tu na przykładzie tylko historii Rosji, zdaniem Grzędowicza, mamy, że zaistnienie w historii takich szajbusów jak Lenin, Stalin i im podobnych porąbańców jest tak absurdalne, że po prostu tu jakiś chochlik zaszalał i narobił w historii XX wieku niezłego bałaganu. A więc, wedle tej koncepcji, istnienie faszyzmu i komunizmu, to po prostu error, takie rzeczy niestety się zdarzają, choć nie powinny.


Właściwie to opowiadanko mogłoby mieć forme dramatu teatralnego, bo praktycznie jest ograniczone do dialogu dwóch osób, rówieśników Andrieja Stiepanowicza i Iwana Iwanowicza, ok 30 latków, łączy ich jedno urodzili się w tym samym mieście, tyle, że dla jednego to jest Sankt Petersburg, a dla drugiego Leningrad, i na koniec mamy strzelankę i trochę krwi się polało.


Mamy rok 1973 zimą, gdzieś na Syberii, pewien gość, Andriej Stiepanowicz będący na wakacjach, że też nie ma lepszych miejsc na świecie, niż spędzanie wakacji na Syberii w środku zimy?, ale mniejsza z tym, jakoś wątek musiał autor sklecić, wyjechawszy, na rekonesans gąsienicowym wozem spotyka dziwnego gościa. Delikwent wygląda mało ciekawie, jest wyczerpany fizycznie, wygłodzony, strasznie brudny, ubrany w więzienne łachy, wychudzony, będący na pograniczu śmierci głodowej. Przedmioty jakie ma przy sobie też są dziwne, niespotykane, nawet ruble są zupełnie inne. Ubranie jak na warunki syberyjskiej zimy, bardzo skromne, za ciepłe na lato, a na zimę strach pomyśleć brrrrr. Andriej Stiepanowicz jest dobrym człowiekiem przygarnia nieznajomego.


Zabiera go do swojego mieszkania, pozwala mu się wykąpać, najeść, posiedzieć w przyjemnym ciepełku. Po prostu ratuje mu życie, tak to trzeba określić.


Potem panowie rozmawiają ze sobą, i tu zaczyna się niezła jazda! Obydwoje porozumiewają się tym samym językiem rosyjskim, a nie potrafią się dogadać. Iwan Iwanowicz, tak nazywa się nieznajomy, opowiada mu jak tu się znalazł, mówi, że jest zbiegłym zekiem, czyli więźniem łagru, i go tam ścigają. Andriej Stiepanowicz go nie rozumie, jakie wiezienia, jaki Gułag, jakie łagry, jakie transporty z więźniami, toż to jakaś aberracja normalnie? Opowiada mu o swoim kraju, który nazywa się Republika Rosyjska. Żadnej rewolucji nie było kraj jest demokratyczny, w miarę bogaty, rozwija się normalnie. A te miejsca to pustkowie, okoliczne miasta nazywają się zupełnie inaczej. W sąsiednim miasteczku, jest tylko 2 policjantów. Natomiast nie ma dookoła całej armii i milicji i różnych dziwnych służb specjalnych, niezbędnych do funkcjonowania państwa policyjnego. Andriej Stiepanowicz jest normalnym człowiekiem, w miarę dobrze sytuowanym mieszkańcem Moskwy, a więc niczym się nie różni od przeciętnego współczesnego mieszkańca stolicy tego kraju, który z kolei się specjalnie nie różni od mieszkańca Nowego Yorku czy Londynu.


Ci dwaj panowie rozmawiają ze sobą i zastanawiają się, który z nich zwariował? Już nawet Andriej Stiepanowicz zaczął wątpić, czy go ktoś przypadkiem w konia nie robi, czy naprawdę Iwan Iwanowicz nie mówi prawdy a jego z jakiś powodów zamknęli w złotej klatce.


W pewnym momencie zapalili telewizor, widzą badziewiane reklamy, akurat padło na reklamę herbaty, którą piją. Iwan Iwanowicz pyta się po cholerę oni to reklamują? Opowiada, że jakby taką herbatę rzucili w Moskwie, to migiem by się rozeszła. A Andriej Stiepanowicz mówi, że reklamują, żeby sprzedaż wzrosła. Rozmawiają zupełnie innym językiem, zatrzymując się co chwila, bo nie rozumieją podstawowych pojęć. Jeden drugiemu wszystko musi wyjaśniać jak 5 latkowi.


Bardzo ciekawy jest sen Andrieja Stiepanowicza, trafił, do "czerwonej" Moskwy, porównuje to z tym światem, który zna, i jest w szoku, ta Moskwa wygląda zupełnie inaczej, ludzie żyją w strachu, wszędzie widzi czerwone flagi, portrety wodzów rewolucji, hasła, nawet to miasto pachnie inaczej.


W końcu sprawa się wydała, obydwoje razem doszli do konkluzji, że żaden z nich nie zwariował, po prostu nie wiedzieć jakim czortem Iwan Iwanowicz trafił do innego wymiaru. W jednym mamy nasz świat, gdzie Rosja to Związek Radziecki z komunizmem, i innymi atrakcjami inżynierii społecznej jakie zafundowali rodakom towarzysze partyjni w imię "jedynie słusznej idei", a w drugim wymiarze mamy Republikę Rosyjską, normalny, demokratyczny, w miarę bogaty kraj.


Wszystkie, opisane w tym opowiadaniu, wydarzenia trwają kilka dni, przez ten czas wieje buran, wiatr i śnieżyca, dzięki czemu wszystko dookoła zamarło, łączność ze światem diabli wzięło. Ta okoliczność nie pozwoliła rozmówcom zweryfikować też w jakim są wymiarze. To niesamowite, jak szybko można zwątpić kim się jest w ogóle. W pewnym momencie wiatr przycichł, wiec postanowili sprawdzić jak się sprawy mają. Przekonali się co do prawdziwości konkluzji, że znajdują się w tym lepszym, alternatywnym świecie. Szybko trafili na pościg, bo kilku czerwonoarmistów, też się przedostało przez barierę między wymiarami, a więc pojawił się problem do rozwikłania. Jak ta impreza się skończy?


Zrecenzowałem to opowiadanie, ponieważ w moim przekonaniu jest najlepsze z całego tomu opowiadań Grzędowicza. Warto zajrzeć do tej książki i poczytać, kawałek całkiem przyzwoitej fantastyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz