niedziela, 23 listopada 2014

Kirył   J. Yeskov,


Ostatni władca pierścienia


 Wydawnictwo:  Oficyna Wydawnicza 3.49 
 Data wydania:  2000 r.
 ISBN:     8385290109
 liczba str.:   514
 tytuł oryginału: Poslednij kol'cenosec
 tłumaczenie:   Eugeniusz Dębski, Ewa Dębska
 kategoria: fantastyka, fantazy 



 (  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/47833/ostatni-wladca-pierscienia      )        






Mamy tu do czynienia z jedną interpretacji klasyki fantazy, jaką jest „Władca pierścienia” Tolkiena. Czy ta interpretacja może się podobać? Nie moja w tym rola jako recenzenta. Żeby była jasność ja przedstawiłem swoją recenzje Tolkiena gdzie indziej i to zostaje tylko tam. Tutaj zajmuję się czym innym. Tak się składa, że przy dobrej literaturze interpretacji może być multum i z tym trzeba się pogodzić. Yeskov mógł przedstawić swoją interpretację po swojemu. Jak każdy interpretator ma do tego pełne prawo, tak samo jak do stosowania własnej metaforyki. Moja rolą jako recenzenta jest ocenienie czy to ma sens i logikę oraz czy warto do tego zaglądać…


A więc tak, zacznijmy nietypowo od końca tego całego zamieszania, to jest konieczne, żeby zrozumieć co jest grane. Yeskov opisuje historię wojny o pierścień z perspektywy Mordoru, to jasne. Z tej perspektywy, ta wojna nie zakończyła się gdy pierścień trafił w otchłanie Góry Przeznaczenia i szlag go trafił podobnie jak cały Mordor ale w zupełnie innym, kilka miesięcy później, gdy diabli wzięli zwierciadło Galadrieli, w efekcie czego wykurzyło wszystkie magiczne siły, elfów i czarowników ze Śródziemia. Tak, bo to w interpretacji Yeskowa jest najistotniejsze, ta wojna to nie wojna Gondor – Mordor, ale wojna, ludzi z elfami i czarownikami. Nawet to, że upadł Mordor i już się nie podniósł, to właściwie drobiazg, bo to była zupełnie inna walka. Po prostu w tej koncepcji to elfy i magowie stanowili zagrożenie dla Śródziemia, nie tylko polityczne, ale też biologiczne. Elfy są przedstawione jako istoty bezwzględne, nie cofają się nawet przed ludobójstwem jeśli jest to w ich interesie. Zwróćcie moi drodzy czytelnicy uwagę na fakt, że wszak moment opuszczenia przez Gandalfa i elfów Śródziemia pojawia się u Tolkiena. Jednak zasadniczo różna jest interpretacja tego wydarzenia. Bo u Yeskowa elfy i czarodzieje zostali do tego przymuszeni, a w oryginale zrobili to dobrowolnie. Po czym nastąpiła era ludzi. Usunięcie sił magicznych ze Śródziemia nie przywróciło potęgi Mordoru, ale cześć wiedzy cywilizacji Mordorskiej trafiła do Gondoru i została twórczo rozwinięta. W efekcie czego panowanie Aragorna datuje się jako koniec średniowiecza Śródziemskiego i początek zupełnie nowej epoki. Aragorn umarł bezpotomnie, dzięki czemu, do władzy powrócili potomkowie namiestników Gondoru i została tam ustanowiona pierwsza demokracja w Śródziemiu na wzór brytyjski. A więc tak ta zabawa się zakończyła…


Zacznijmy jednak rozważania od początku…


Sam pomysł jest ciekawy opowiedzenia historii wojny o pierścień z zupełnie innej strony. Bo tej Mordorskiej perspektywy prawie u Tolkiena nie ma, a więc Yeskov uznał, że trzeba jakoś to uzupełnić. Pytanie tylko czy to tak musi wyglądać? Z jednej strony mamy to czego nie było w książce, ale siłą rzeczy to jest interpretacja samego oryginału Tolkiena, bo mamy jasno przedstawioną koncepcję, czym według autora interpretacji jest oryginał. Mnie zastanawia jedno: czy to jest celowa prowokacja intelektualna, a może pisana jest z przekory, prześmiewczo, może pół żartem pół serio? A może po prostu chce czytelnika zaskoczyć i zbulwersować. Jedno i drugie się udało! Bo to jednak bulwersuje i zaskakuje fakt, że w ogóle można opowiedzieć historię wojny pierścienia jak najbardziej racjonalnymi politycznymi argumentami. W tym momencie „Władca Pierścienia” przestaje być piękną niezwykłą baśnią, a zrobiono z tego brutalną życiową historię rozgrywek politycznych, szpiegowskich i wojennych, gdzie krew się leje gęsto i żadna ze stron nie ma moralnych zahamowań do prowadzenia gry interesów. Nie liczy się tutaj ani dobro ani zło, liczą się strategiczne interesy sił politycznych, bardzo często przeliczane na pieniądze. W każdym bądź razie wyszło co wyszło. Yeskov dokładnie prowokacyjnie, rewolucyjnie wywrócił wszystko do góry nogami. Na tym polega oryginalność i niezwykłość tej interpretacji.


Ja to odbieram jako zupełnie inną historię inspirowaną Tolkienem. Jeżeli przyjmiemy ten punkt widzenia mamy całkiem ciekawą historię.
 
Co mamy? 


Patrząc z tej Mordorskiej perspektywy, historia wojny o pierścień przedstawiona przez samego Tolkiena, w książce jej autorem jest Frodo, to nic innego jak po prostu propaganda. Było nie było historię zawsze piszą zwycięzcy. A więc Frodo jest tutaj ideologiem Zachodu i propagandzistą, przedstawia historię według potrzeb realizowanej przez górę polityki historycznej. Jeżeli istnieje jakaś sprecyzowana polityka historyczna to zapewne istnieje też jakiś Główny Urząd Kontroli Publikacji Prasy i Widowisk, zwany potocznie cenzurą.


Ideolodzy Mordorscy starają się udowodnić, że wojna o pierścień wcale nie była wojną świętą, bądź sprawiedliwą, bo takie w dziejach bardzo rzadko występują, choć niewątpliwie strony konfliktu zawsze starają się tak każdą wojnę przedstawiać i uzasadniać swoje działanie, że trzeba zrobić porządek z zagrażającymi nam barbarzyńcami, którzy tylko czyhają, żeby zniszczyć naszą cywilizację. Jest to konieczne z punktu widzenia interesu politycznego, bo trzeba jakoś wpłynąć na masy, żeby wzięły udział w tej zabawie jaką garstka polityków sobie wymyśli. Robią to innymi rękoma, bo to tak zwane mięso armatnie idzie na wojnę. A żeby poszło trzeba wojnę przedstawić w kategoriach czarno - białych przy zastosowaniu prymitywnych teorii spiskowych. Propaganda to środek realizacji celów politycznych jak każdy inny. W książce mamy, że jest to wojna dobra ze złem. Jaka wojna dobra ze złem? Okazuje się, że jedni nie są wcale tacy źli a drudzy wcale tacy dobrzy, jakby się to mogło wydawać. Politycy wschodu i zachodu są siebie warci. Po za tym, idąc tym tropem rozumowania, wojny nie robią aniołki! Wojna zawsze jest zła, niezależnie od tego kto prowadzi działania wojenne i kto wojnę wygrywa. A więc w pewnym sensie książka jest swego rodzaju specyficzną filozofią wojny, tak samo jak oryginał. W filozofii to jest naturalne, że jeden filozof przedstawia swoją koncepcję problemu, a inny inną, niejako reagując na to co ten pierwszy wytworzył. Tak przez ponad 2 tysiąclecia tworzy się dyskurs filozoficzny. Tutaj Yeskov odpowiada na filozoficzną koncepcję wojny Tolkiena. 


W konsekwencji mamy sprowadzenie dzieła Tolkiena do zwykłej jak najbardziej przyziemnej polityki, i w taki jak najbardziej racjonalny sposób jest to wszystko tłumaczone. Cała magia i magiczność utworu sprowadzona Tolkiena jest do rangi umiejętnej propagandy, a tym zawsze zajmują się wybitni specjaliści. Jeżeli to wszystko pominiemy i uznamy za propagandę to wszystko, z punktu widzenia Mordoru, wygląda zupełnie inaczej. Na przykład to, że to Mordor rozwija postęp ze złymi i dobrymi tego skutkami, czego Gandalf i Rada Czarodziejów, podobnie jak ich zleceniodawcy i sojusznicy elfowie, ani myślą tego zaakceptować, bo w ich dobrze pojętym interesie jest, żeby ludzie, i inne stwory żyjące w Śródziemiu, żyli w mentalnym i cywilizacyjnym średniowieczu. Boją się utraty wpływów gdyby wszedł postęp i dobrobyt i wtedy cała Rada Czarodziejów musiałaby udać się na emeryturę, bo magia nie będzie ludziom potrzebna, stanie się bezwartościowa. A widać im się nie śpieszy oddawać władzę, nawet jeżeli nie jest to nominalna władza polityczna, elfowie i czarodzieje rządzą Śródziemiem z tylnego siedzenia, zadowalają się realną władzą a nie tytułami. „Władza jest jak narkotyk, władza to wielka siła…” Mało tego Gandalf ma zamiar z tym walczyć z siłami postępowymi, w tym wypadku z Mordorem, wszystkimi możliwymi metodami, wojny nie wyłączając. Wojna w tym a nie innym czasie wybucha, ponieważ Gandalf zdaje sobie sprawę z potęgi postępu i wie, że za kilkadziesiąt lat koalicja Zachodnia nie będzie miała szans. Bo powiedzmy za 100 lat koalicja wschodnia, czyli Mordor ruszy na Minas Tirith z bombowcami, czolgami, karabinami maszynowymi, granatami, bombami, minami i innymi śmiercionośnymi XX wiecznymi zabawkami i będzie pozamiatane, jeżeli w zachodniej części Śródziemia będziemy mieli nadal średniowiecze. Z tym przecież trzeba zrobić porządek! Dlatego jeżeli z punktu widzenia interesów Gandalfa trzeba wywołać wojnę i koniecznie trzeba zastosować ostateczne rozwiązanie, tak jak rozumieli to Stalin i Hitler w naszym, świecie, to on się nie zawaha. Tak! Trzeba wykończyć Mordor, przelać miliardy litrów krwi, bo inaczej idea postępu w Mordorze odżyje i pokona żyjący w mrokach średniowiecza Zachód. Oczywiście to dotyczyło też własnych szeregów, kto nie uznaje jedynie słusznej idei, ten jest wrogiem. Jeżeli istnieje cenzura, to zapewne istnieje też policja polityczna, która eliminuje wrogów wymusza zeznania lub lojalność wobec władzy na torturach. 


Trudno mi oszacować na jakiej podstawie Yeskov zobaczył w Gandalfie przynajmniej jakiegoś zacietrzewionego dżihadystę, fanatyka religijnego, w stylu ajatollaha Chomeiniego, który uważa, że wszystko co wiąże się z postępem jest „be” i trzeba to zwalczać? Ale jak już wspomniałem to nie jest moja interpretacja i nie moja bajka, autor to rozpracował po swojemu, a to jak to zrobił jest zabójczo logiczne. W tej omawianej interpretacji Gandalf jest chory na władzę w co najmniej w równym stopniu co Saruman. Po prostu frakcja Sarumana przegrała definitywnie w Radzie Czarodziejów i ten nie miał wyjścia, musiał zdradzić, jeśli chciał liczyć się w grze. A ani ambicji, ani inteligencji Sarumanowi nikt nie odmawia. Władzę nad całą zachodnią koalicją przejął Gandalf przy wsparciu elfów, które robią w tym całym bałaganie swoją politykę i mają zamiar ugrać jak najwięcej, czyli przejąć władzę nad całym Śródziemiem. 


Ciekawe jest to, że rola elfów i Gandalfa w tej całej zabawie już po wygranej nad Mordorem jest podejrzanie mała. Połapali się oni w tej całej grze jak już było za późno. Bardziej rozgarnięty jest Saruman, który więcej zrobił, dla ocalenia istniejącego porządku rzeczy niż 20 tysięcy elfów, i Rada Czarodziejów razem wzięta… Coś mi się tu nie trzyma kupy, jakim cudem to całe nieudolne towarzystwo wygrało wojnę o pierścień z dużo lepiej zorganizowanym Mordorem? Z drugiej strony polityka, jak partia szachów jest grą błędów i tutaj Gadalf i władcy elfów popełnili te same błędy co wcześniej Sauron. Nie docenili przeciwnika. Jedni i drudzy za wcześnie dzielili skórę na niedźwiedziu i cieszyli się z wygranej, a tu tymczasem porażka ich zaskoczyła. Podejrzane jest to, bo jednak Gandalf jest przedstawiony u Tolkiena jako wybitny analityk, to co zabrakło mu nagle podejrzliwości, że ktoś próbuje mu odebrać z ręki z trudem, i tak dzielnie wywalczone zwycięstwo? Co nie potrafił wychwycić, wyśledzić, co robi kilka czy kilkanaście osób, którzy definitywnie zmieniają historię Śródziemia? Podobnie elfy. Ile warta jest elficka agentura? Że nie potrafi prześledzić zawczasu, że dzieje się coś podejrzanego? To są słabe punkty tej opowieści, że siły, które wygrały przed chwilą wojnę zostały przedstawione jako bezbronne naiwne przedszkolaki, które błądzą we mgle. A polityka, jest brudna, ale też jedną z jej cech jest dynamika, że potrafi się zmienić z dnia na dzień, a nawet czasami z minuty na minutę. Tego zdecydowanie brakuje. 


Trochę rzetelniej są przedstawione rozgrywki na dworze Gondorskim. I tu Aragorn jest przedstawiony jako wybitny polityk i strateg. Mam wrażenie, że uwolnienie Faramira z niewoli Ithilieńskiej, i rola jaką odegrali książę i jego ludzie, jest robione przy cichym przyzwoleniu samego Aragorna, bo ten gra już przeciwko elfom, a więc też przeciwko swojej żonie. To akurat nic niezwykłego. Takie rzeczy się zdarzały w historii. Tak samo jak zmiana sojuszy. W polityce nie liczą się sentymenty, ale wspólny interes, więc zapewne po cichu Aragorn mógł się dogadać z Mordorczykami, żeby tylko udawał, że przeszkadza, ale de facto nie przeszkadzał w decydującej rozgrywce. Aragorn na tym interesie ugrał najwięcej, więc stąd moja hipoteza, że ma wiedzę na bieżąco co się dzieje. Natomiast rola Arweny na dworze Aragorna była całkiem interesująca. Formalnie była królową a nieformalnie doradczynią elficką, czyli agentką przekazującą rozkazy elfów królowi z czego Aragorn był wybitnie niezadowolony. Tak wiec król i królowa, niemal otwarcie rywalizowali ze sobą. Czyli krótko mówiąc Arwena zwaliła sprawę, bo nie zorientowała się na czas o co się gra w tej rozgrywce. 


Ciekawe, że Gondor, elfowie, czarodzieje oraz książę Faramir, wasal Aragorna, poszukiwali mordorskiej mądrości, każdy dla innych celów, tak samo jak każdy robił swoją politykę. 


Okazuje się, że wykończenie Mordoru, nie jest zbyt dalekozwroczne z punktu widzenia politycznych interesów Zachodu, bo dalej mamy Hunów Śródziemia Haradrimów. Mordor miał nad nimi kontrolę, byli ich sojusznikami. Haradrimowie są na tyle mocni, że omal nie rozstrzygnęli bitwy na polach Pelennoru na korzyść Mordoru i innych państw koalicji wschodniej, gdyby tylko więcej olifantów przeżyło wędrówkę i nie wpadło w pułapkę po drodze, to przegrana Mordoru wcale taka oczywista by nie była. A teraz skoro w miejscu Mordoru mamy pustkę, a życie nie cierpi próżni, to mogą zapełnić właśnie Haradrimowie. Teraz mamy motyw, że droga na Zachód jest praktycznie otwarta i jest zagrożenie, że Haradrimowie mogą w przyszłości niezłego bałaganu narobić. Przy tym co mógłby narobić Mordor gdyby wygrał, to byłoby głaskanie grzecznego kiciusia, co są wstanie Haradrimowie narobić gdy poczują się na tyle mocni, że postanowią pójść na Gondor, Rohan i inne państwa Zachodniego Śródziemia. Polityka ma tyle wspólnego ze szpiegostwem i partią szachów, że trzeba patrzeć daleko, analizować i przewidywać, a w konsekwencji wyprzedzać ruchy przeciwnika, co najmniej 2 posunięcia do przodu, inaczej jest się ugotowanym, i ktoś może powiedzieć Szach! Mat!


Jedno pytanie się pojawia? Czy wojna o pierścień była absolutnie konieczna? W interpretacji Yeskowa była ona absolutnie zbędna, bo Mordor nie dość, że do wojny nie dążył, to była ona sprzeczna z politycznym i ekonomicznym interesem Mordoru. Decyzja o wojnie, to jest decyzja ostateczna, o tym decyduje bilans zysku i strat. A tu się okazuje, że wojnę rozpętali Gondorscy awanturnicy podpuszczeni przez Gandalfa i elfów. Tego typu szpiegowskie analizy przeprowadzali ludzie Faramira, i odradzali robienie tej całej zadymy, ale kto będzie słuchał księcia filozofa? Ideałem, wojownika, księcia, syna władcy jest tutaj znacznie mniej rozgarnięty awanturnik Boromir, który wiadomo jak skończył.


A wreszcie mamy do czynienia z thrillerem szpiegowskim, grą wywiadów obydwu stron. To jest ciekawe kto jakie role odgrywał. Siłą rzeczy Zachód zapewne też musiał wysyłać szpiegów na dwór Saurona i to miało miejsce. Przygody barona Tangorna, przyjaciela księcia Faramira. nie są gorsze od kreacji przygód agenta 007, jaka stworzył sir Fleming. Jedyna różnica, że baron jest przynajmniej, w miarę, wierny, ukochanej, pięknej Elwiss. 


Głównym bohaterem jest Halladin, mordorski lekarz wojskowy, w cywilu naukowiec. Dostał od nazgula Sharha Rany misję specjalną do wykonania, a mianowicie musi zniszczyć zwierciadło Galadrieli w celu pozbycia się ze Śródziemia elfickiej i czarodziejskiej magii. Jest to zadanie możliwe niemożliwe do wykonania. Jednak atutem Halladina jest, że jest osobą niemagiczną, a wiec żadna magia na niego nie działa. Jest to niezwykle rzadka cecha w Śródziemiu i dlatego Halladin, oprócz tego, że ma głowę na karku, jest właściwą osobą na właściwym miejscu. 


Mamy też opowiedzianą przez Sharha Ranę, nazgula, dobrze nam znaną historię pierścienia. Pierścień został wypuszczony przez Saurona, żeby skłócić zachodnią koalicję i spowodować, że nie będzie groźna. No ale tu między wódkę a zakąskę wpieprzył się Gandalf i pierścień przekazał hobbitom: Bagginsom, Bilbo, a potem Frodowi, powiernikom pierścienia. Żeby wykurzyć hobbitów z Shire, nazgule osobiście się tam udali, i mieli nadzieję, że w końcu Boromir przejmie pierścień. Tak naprawdę to Mordor go wysłał na naradę do Rivendell, liczono, że dzięki Boromirowi pierścień ten trafi do Minas Tirith i skłóci obrońców, a wtedy twierdza będzie łatwym łupem. Jednak Sauron nie docenił, Gandalfa, elfów, krasnoluda, ludzi, no i hobbitów, czyli ekipy, która weszła w skład drużyny pierścienia. Ten misterny plan Saurona nie powiódł się. Hobbici kontynuowali wędrówkę w celu zniszczenia skarbu. Jak wiemy zrobili co trzeba…


Akcja toczy się po zniszczeniu skarbu, siły koalicji zachodniej ogniem i mieczem niszczą Mordor. Misja specjalna Halladina jest ostatnią szansą uratowania cywilizacji w Śródziemiu i wykurzenia elfów i czarodziejów ze Śródziemia. W tej misji Halladinowi pomagają Cerleg i Tangor. 


Jak to podsumować? 


Każdy czyta Tolkiena po swojemu i Yeskov tak to rozpracował. Wizja jest interesująca, intrygująca, spójna i logiczna. Jednak w moim przekonaniu trudno książkę fantazy dostosowywać do naszych realiów i tego nikt od Tolkiena i innych twórców nie oczekuje, no ale autor omawianej interpretacji jest innego zdania i trzeba je uszanować. Na pewno warto przeczytać jeśli chcecie poznać inny punkt widzenia. Choćby po to, żeby przekonać się, że Yeskov robi tutaj za advocatus diaboli postępowania Zachodu w całej tej imprezie, jaką jest wojna o pierścień. Zebrał ciekawe materiały, jednak to czytelnik sam musi osądzić ile to jest warte. Postulatorem jest tutaj. Tolkien i tą wersje wydarzeń dobrze znamy. Dlatego to każdy z nas to interpretuje i osądza, czy któraś wersja jest ciekawsza. Książka „Ostatni Władca Pierścienia” uczy nas, że nie należy podchodzić nawet do własnych interpretacji książek dogmatycznie, bo każdy z nas widzi czytając książki co innego i to jest piękne i bezcenne.


Na pytanie czy chcecie czytać tą wizję i przyjmować do wiadomości odpowiedzcie sobie sami drodzy czytelnicy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz