piątek, 7 listopada 2014

Ian McDonald, 




Serca, dłonie, głosy 




Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 1996 r.
ISBN: 8386868724
liczba str. : 428
tytuł oryginału: Hearts, Hands and Voices
tłumaczenie: Agnieszka Ciepłowska
kategoria: fantastyka


  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:   
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/61123/serca-dlonie-glosy           )  



Fantastyka nie jest gatunkiem całkowicie oderwanym od rzeczywistości, w zasadzie nigdy nie była i nie chce być. Nawet jeśli opisuje fantastyczne światy, i kreuje literackie wizje czegoś czego nie było siłą rzeczy odnosi się do rzeczywistości mniej lub bardziej. Książka „Serca, dłonie, głosy” ewidentnie odnosi się do konkretnej rzeczywistości realnej. Jest tutaj w fantastyczny rozpracowana historia dawna i współczesna Irlandczyków. 


Choć oczywiście ma swoje przesłanie uniwersalne, bo narodów uciskanych jest wiele, bo inni mają swoje imperialne interesy w tym, żeby te słabsze narody uciskać. To przytrafiało się też nam Polakom i dlatego ta książkę czyta się nie tak łatwo, bo ta książka jest przesycona bólem i gniewem. 


Irlandczycy podzieleni są na dwie religie. Upraszczając wyznawcy protestantyzmu to Ci, którzy są lojalni wobec władzy, a katolicy, to Ci którzy mają z władzą na pieńku. Mamy też tutaj fanatyków nacjonalistycznych, którzy do realizowania swoich celów politycznych posługują się zamachami terrorystycznymi. Problem terroryzmu polega na tym, że przecież nie uderza tylko i wyłącznie w społeczność, która jest atakowana, ale też w społeczność z której wywodzą się terroryści. O kontakty z terrorystami zostali oskarżeni mieszkańcy osady Chepsenyt. Zostało to potwierdzone i udowodnione. Reakcja władz, imperium, które dawno temu, jakieś tysiąc lat temu, podbiło teren za rzeką, była bardzo brutalna. Osada została puszczona z dymem, a mieszkańcy przegnani precz! Zostali wygnani wszyscy mieszkańcy osady niezależnie od tego czy byli spowiednikami czy proklamatorami. 


Bohaterami są zwyczajni ludzie, żyjący sobie w miarę szczęśliwie na prowincji. W jednej osadzie Chepsenyt żyją swobodnie spowiednicy i proklamatorzy, są dla siebie dobrymi sąsiadami i nie obchodzą ich problemy i spory jakimi żyją stolica i inne centra imperium. No ale, że z wielką polityką już tak jest, że jak się człowiek nią nie zainteresuje, to ona i tak się sama człowiekiem zainteresuje. Zwykli ludzie chcą normalnie spokojnie żyć, ale często jest tak, że wir dziejów na to nie pozwala, bo zwyczajni ludzie zostają w historie wplątani i wyplatać się z niej nie mogą. Mamy tutaj historię rodu Filelich, mieszkańców osady. Ojciec hoduje truxy, zwierzęta domowe. Matka ma zwyczaj wyśpiewywać kod genetyczny prosto do serce istot, zmieniając je. Dziadek jak każdy spowiednik, jest drzewem. Zmarł stosunkowo niedawno, toteż jest w stanie śnienia, a nie śmierci. Pozwala mu to funkcjonować przez całą powieść. Po pacyfikacji Chepsenyt funkcjonuje w mało komfortowych warunkach, jako gadająca głowa. Syn Hradu, pasjonuje się nacjonalizmem chce wstąpić, do widmowych chłopców, żeby w przyszłości podkładać bomby walcząc w ten sposób o wolność regionu zza rzeką. Jest jeszcze córka Mathembe, która jest główną bohaterką całej opowieści. Wszystkie wydarzenia poznajemy z jej punktu widzenia. Mathembe ma zwyczaj śpiewać do plazmy. Po za tym prowadzi coś w rodzaju niemego strajku. Po prostu wpienia ją do czerwoności rzeczywistość i ten brak akceptacji wyraża poprzez nie mówienie. Nie znaczy to wcale, że nie komunikuje się z innymi, ma na to swoje sposoby. Mathembe jest zagubiona i pełna sprzeczności, próbuje sobie jakoś radzić w świecie wszechogarniającej przemocy i nienawiści. Po za tym szuka zaginionych członków rodziny. 


Mathembe jest główna bohaterką, jest też narratorką prowadzi czytelnika przez całą powieść. To ona opisuje zastany świat,. Najpierw jest to, rodzinna osada Chepsenyt, a więc są to barwy kolorowe, radosne. Potem w miarę wchodzenie w powieść te barwy są coraz bardziej ponure, przeniknięte niesamowitym bólem. Gdy mieszkańcy osady ruszają w drogę jest burza i leje deszcz. W literaturze anglosaskiej, tego typu atrakcje pogodowe oznaczają, że dzieje się lub ma się za chwilę wydarzyć coś złego. Mieszkańcy Chepsenyt żyli tam od pokoleń. Dla nich to po prostu koniec świata. Stali się niepotrzebni, pogardzani przez innych jako ludzie wyklęci przez samego imperatora, władcę Imperium. Potem podążają do Ol Tok jednego z dużych miast Imperium. Dzięki Mathembe poznajemy życie miasta w które ona jakoś starała się przeniknąć i w miarę normalnie funkcjonować. Jednak widmowi chłopcy działają i robią bajzel. W ramach represji spowiednicy muszą opuszczać miasto, a wiec rodzina Filelich znowu musi błądzić po rubieżach imperium. Oczywiście nie musieliby gdyby zrzekli się swojej tożsamości, kultury, religii, swojego języka, pięknej staromowy. Imperialną nowomową pogardzają. W życiu nie dadzą się indoktrynować na modłę imperialną. A więc ta tułaczka ludzi pozbawionych domu rodzinnego jest ich jak najbardziej świadomym wyborem.


Książkę zdecydowanie warto, a nawet trzeba przeczytać, chociaż nie łatwa. Język powieści jest piękny, choć czytając trzeba się skupiać. Wszystko jest tam na swoim miejscu. Cała opowieść jest ciekawa, fascynująca. McDonald ciekawie rozpracował swój fantastyczny, literacki, świat, który warto poznać. 


Polecam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz