niedziela, 16 listopada 2014

Frank Herbert, 




Diuna 




cykl: Kroniki Diuny, t. 1 



 Wydawnictwo:  Dom Wydawniczy Rebis 
 Data wydania:  2007 r.
 ISBN: 8373017238  
 liczba str.:  670
 tytuł oryginału: Dune
 tłumaczenie:  Marek Marszał
 kategoria: fantastyka, science, fiction


  recenzja opublikowana na portalu lubimyczytac.pl:  
  http://lubimyczytac.pl/ksiazka/37752/diuna/opinia/649849#opinia649849      ) 




Gdzieś na kosmicznym zadupiu, gdzie diabelstwo mówi dobranoc, istnieje planeta Diuna, zwana też Arrakis. Planeta jakich wiele, nadaje się do zamieszkania dla ludzi, chociaż warunki na niej są niezwykle trudne, bowiem niemal w całości składa się z pustyni, a bój o każdą kroplę wody, to bój o przetrwanie, czyli przeżycie w dosłownym tego słowa znaczeniu każdego kolejnego dnia. Tubylcami Diuny są Fremeni, czyli wolni ludzie po prostu jak sądzę. Fremeni, ci ludzie komunikują się galachem, językiem, który jest językową kombinacją Anglo- słowiańską. Ci ludzie wyznają religię przybliżoną kulturowo przede wszystkim do Islamu. Choć oczywiście te powiązania kulturowo - religijne nie są jednoznaczne, bowiem dawno temu w czasie wielkiej migracji ludności z planety Ziemia, zwanej tutaj Starą Ziemią, mającą status „Ziemi świętej” kultury dokładnie się wymieszały. Herbert nie podaje konkretnej przyczyny dlaczego ludzie byli zmuszeni migrować, ale z wymowy ekologicznej całej tej książki można wnioskować, że my ludzie zrobiliśmy na naszej planecie niezły ekologiczny bajzel. To spowodowało, że zawalił się świat w sensie metaforycznym. Mamy tutaj do czynienia z pewnym regresem kulturowo – cywilizacyjnym. Świadczy o tym to, że do wszystkich religii, z grubsza uchowały się Ziemskie religie, które ulegały przeróżnym fluktuacjom, dostały się zapisy antyrobotyckie, żeby nie powierzać ludzkich spraw maszyneriom, żeby zdawać się na nasz ludzki pomyślunek. Podjęto ciekawą próbę zuniwersalizowania religii, żeby była jedna zamiast wielu religii, co pozwoliłoby uniknąć krucjat i dżihadów i tego typu wynalazków. W końcu było nie było i bez motywów religijnych ludzkość ma wystarczająco dużo powodów do wzajemnego wyrzynania się. Mimo pewnych sukcesów konferencji ekumenicznej na Starej Ziemi, chociażby zjednoczenie katolików z protestantami, główne założenie się nie powiodło, bo po prostu religii jest za dużo. Dla wielu fanatyków religijnych zapisy Biblii Protestancko Katolickiej były zbyt logiczne. Po za tym stosowano zarzut, że powymyślano nowe symbole religijne skoro stare dobre symbole, chociażby typu krzyż są równie dobre. Mamy tutaj, myślę, że można użyć, Huntingtonowskiego terminu* zderzenie cywilizacji. Chodzi o podejście do religii. Dla ludzi, umownie można powiedzieć tych bardziej cywilizowanych, religia jest tylko i wyłącznie nic nie znaczącym rytuałem. Natomiast żyjących gdzieś na obrzeżach cywilizacji jak właśnie Fremeni z Diuny religia wciąż jest bardzo ważna, jest sensem ich życia. I tu rozrzut jest bardzo duży, jedni nie rozumieją drugich. Ci „Zachodni” nie rozumieją Fremenów z Diuny, uważają ich za taki nie warty uwagi lud pustynny. Jednak przekonali się, że się mylą. Bo ludzie, którzy sobie radzą na pustyni i ujarzmiają czerwie, niektóre to naprawdę wielkie bydlaki, zdolne skonsumować nawet kosmiczne galeony Gildii. Gildia to wszechświatowa korporacja, która ma monopol na transport towarów i ludzi w tym wojska. Z gildią musi się liczyć nawet sam imperator, najpotężniejszy człowiek we wszechświecie. Najmniej z Gildią liczą się Fremeni, do to oni na Diunie mają przyprawę, rodzaj narkotyku, uważaną, za rzecz bezcenną bez której obyć się nie można. I tu Fremeni trzymają wszystkich w szachu, bo skoro można coś zniszczyć ma się nad tym władzę. Fremeni właściwie oddychają przyprawą, ale widać są na tyle dzielni, że są przekonani, że się bez tego badziewia są w stanie obyć. Z grubsza tyle można powiedzieć o świecie „Diuny”, a raczej światach, bo choć akcja ma miejsce głównie na Diunie, to jednak pewne epizody toczą się na różnych planetach, chociażby na Kaladanie czy Giedi Prime i cała akcja dotyczy sporej części jeśli nie całego wszechświata. 


To troszkę zawiłe wprowadzenie w moim przekonaniu było konieczne, żebyście zrozumieli o co Frankowi Herbertowi chodzi w tym interesie. W warstwie typowo wydarzeniowej nie dzieje się aż tak wiele. Zaczyna się od tego gdy książę Leto Atryda jest obejmuje władzę na Diunie, która jest jednym z jego lenn. Wraz z księciem przybyli jego konkubina, Jessika, która, jak większość kobiet z elity rządzącej, czyli wysokich rodów, była czarownicą Bene Gesserit. Wcześniej na Diunie rządzili polityczni rywale rodu Atrydów Harkonnenowie, którzy dzielili i rządzili na Diunie po swojemu, skupiali się na wydobywaniu cennej przyprawy. To, że decyzją imperatora władza na Diunie się zmieniła Harkonnenom się nie podobało. Dokonano spisku, w którym zginał książe Leto. Następcą jest Paul, który wraz ze swoją matką ocaleli i schronili się u Fremenów. Oczywiście jak można się domyśleć spróbują odzyskać władzę i należną im pozycję, gdy nadąży się ku temu okazja. Paul i Jessica zadomawiają się u Fremenów, uzyskują ich zaufanie, a nawet religijne uwielbienie. Fremeni uwierzyli, że Pual, zwany odtąd Paulem Muad'Dib’em jest ich prorokiem, w sensie religijnym, może nawet mesjaszem. Fremeni wierzą, że Paul rozpęta dżihad, i wyzwoli ich planetę. W czasie pobytu Paula i Jessiki wśród Fremenów dzieje się wiele cudów. Obserwujemy powstawanie legendy wielkiego Muad'Diba. Ciekawe, że Herbert podobnie jak Cornwell ma zamiłowanie do pojedynków. Paul jako 15 latek walczy z jednym Fremenów Dżamisem, który go wyzwał. Wydawać by się mogło, że nie ma szans, jednak Paul został bardzo dobrze wyszkolony i tą przewagę wykorzystał. Potem wraz z matką przechodzą wiele prób stają się członkami fremeńskiej społeczności. Niezwykle ciekawe jest opis różnicy mentalności, a nawet zmian mentalnościowych, gdy Paul przynajmniej częściowo zmienia mentalność i czuje się Fremenem. Staje się kimś na kogo czekali, ich prorokiem ich prawdziwym przywódcą. Naprawdę wyśmienicie Herbert to rozpracował. 


Fremeni maja marzenie, że kiedyś ich planeta będzie inna. Na pewno mają wizje tego co będzie i nie boją się realizować. Ciekawe, że wiedząc, że to potrwa jakieś 500 lat, a więc odbywa się to kosztem wyrzeczeń wielu pokoleń. Jednak Ci ludzie są twardzi poświęcają się realizacji tego marzenia, mimo przecież rozpaczliwego deficytu wody! Jednak poświęcają tą wodę, no i olbrzymi wkład pracy, żeby planowo zmienić klimat Diuny, bo widzą w tym jakiś sens. Większość naszych polityków, którzy myślą od kadencji do kadencji ma się czego wstydzić, że po za czubek własnego nosa daleko nie sięgają. Natomiast Fremeni żyją zgodnie z przyrodą i dbają o swoją planetę. Są bardzo silnymi ludźmi, bowiem pokonują na swojej drodze wiele przeciwności losu, a to może sprawić, że być może kiedyś zbudują solidną cywilizację, bo cywilizacja, która pokonuje więcej przeciwności losu jest wielka i trwała. Oczywiście muszą być dzielni i walczyć wszelkimi przeciwnościami. Ciekawe jest spostrzeżenie Muad’Diba, że trzeba umieć przegrywać. Bo ktoś kto wygrywa zawsze i nie umie przegrać, jak przegra, to z kretesem zbierze niezłe cięgi i polegnie na całej linii. A ktoś kto potrafi sobie radzić porażkami, bęcki, które zbierze po drodze, będzie potrafił wykorzystać w przyszłości i wygrywać, być jeszcze mocniejszym dzięki temu. Czyżby to było jakieś życiowe przesłanie dla drodzy czytelnicy? Trzeba być silnym i podążać swoją życiową dróżką bez względu na wszystko. Seneka tak wyjaśnia ten problem: „Dlaczego na najlepszych Bóg zsyła chorobę albo smutek, albo inne dolegliwości? Bo przecież na wojnie niebezpieczne rozkazy otrzymują tylko najlepsi.„
Fremeni wykreowanie przez Herberta są tacy silni, wiedzą, że są elitarną jednostką bojową Marines, i to sam Bóg im taką rolę wyznaczył, że taki mają los i to znoszą niezwykle dzielnie. Fremeni są niezwykle interesujący i fascynujący. Pojawia się też problem przeznaczenie, w które zdaje się Fremeni wierzą Mnie ciekawi jaki los szykuje tej społeczności Herbert w kolejnych częściach cyklu

 „ Kroniki Diuny” ?


Pierwsza część cyklu „Kroniki Diuny” jest po prostu genialna. Zdecydowanie polecam.






Ad
* Huntington sporo się wczuł pisząc o rywalizacji Zachodu ze światem Islamu, bardzo ciekawa, publikacja, kiedyś może zrobię replay, czyli przeczytam ponownie i zrecenzuję, Samuel P. Huntington, Zderzenie cywilizacji







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz